Czy tłumaczenie z języka angielskiego to plagiat?

Internetowa łatwość pozyskiwania informacji, obiegu trudno osiągalnych – kiedyś! – opracowań czy analiz sprawia, że definicja plagiatu nabiera nowego znaczenia. Jak bowiem określić jednoznacznie przestrzeń, w której dochodzi do tłumaczenia tekstu, który przetłumaczony nigdy wcześniej nie został?

Od strony formalnej trudno go ujmować jako dzieło własne; tłumaczenie – choćby najcenniejsze, idealnie oddające specyfikę i charakter dzieła – jest niezmiennie jedynie tłumaczeniem. Prawa autorskie do koncepcji, doboru oryginalnych słów, całej kompozycji materiału należą do twórcy. A przecież tłumaczenie z obcego języka bywa kluczowe dla jakości tworzonego opracowania czy analizy. Jak wykorzystać je tak, by nie oznaczało automatycznie złamania prawa autorskiego?

Opracowanie nie musi być bowiem plagiatem!

…tak jak i plagiat budzi całkowicie inne skojarzenia niż ogólnie ujęte opracowanie utworu pisanego. Można się tu odwoływać oczywiście do prawa autorskiego, jednak ustawa z 4 lutego 1994 r. w dzisiejszych realiach odbiega nieco od potrzeb rynkowych i rzeczywistości branży lingwistycznej.

Zakłada m.in, że prawo autorskie obejmuje „każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze”, który utrwalony zostaje w dowolnej postaci. Jakże zderza się to z realiami Internetu, gdzie za przedmiot prawa autorskiego uznać można chociażby mem. Do złamania prawa dojdzie, jeśli wykorzystano do niego pozyskane bez zgody zdjęcie. A co, jeśli ów mem nabierze popularności np. w wersji anglojęzycznej, a dobry, kreatywny tłumacz – w wolnej chwili i ku uciesze internautów – nada mu zbliżonego znaczenia, ale już po polsku? Trudno w tej sytuacji postrzegać np. zapis z art. 8 ustawy mówiący o tym, że „twórcą jest osoba, której nazwisko w tym charakterze uwidoczniono na egzemplarzach utworu”. Internet to nie egzemplarze; czy można więc przyjąć, iż definicja w sieci nie obowiązuje?

Czy tłumaczenie tekstu z języka angielskiego to plagiat?

Odchodząc jednak od specyfiki Internetu – czy samo tłumaczenie tekstu w formie tradycyjnej może być postrzegane jako plagiat? Tu trzeba zwrócić uwagę na wąską granicę pomiędzy opracowaniem utworu a jego kopią. Ustawa o prawie autorskim definiuje to pierwsze jako „tłumaczenie, przeróbkę, adaptację” – przy czym musi odbywać się ono bez uszczerbku dla oryginału. Tłumaczenie literackiego dzieła lub artykułu z zagranicznej prasy nie będzie więc stało w kolizji z utworem pierwotnym. Jeśli jednak zostanie skopiowane, a następnie zaprezentowane jako twórczość własna – stanie się już plagiatem.

To szczególnie istotne w branży tłumaczeń. W przypadku tłumaczeń przysięgłych kwestia jest oczywista i usługi takie jak tłumaczenie dyplomu i innych dokumentów mają oczywiste podstawy prawne. Natomiast jeśli mówimy o tłumaczeniu dowolnego tekstu literackiego, rolą osoby odpowiedzialnej za translację jest umiejętne balansowanie na kilku płaszczyznach. Nie wystarczy tu jedynie wykonanie odpowiedniego przypisu i ujęcie go w bibliografii. Warto zadbać np. o pozyskanie zgody autora na tłumaczenie; jeśli to niemożliwe – chociażby ze względu na brak kontaktu z autorem – prawo reguluje możliwość wykorzystania utworu „w granicach dozwolonego użytku”. Warunkiem jest tu jednak wymienienie zarówno twórcy jak i źródła.

Tłumacz Google a plagiat

I tu znów pojawia się kwestia Internetu. Niektórzy badacze językowi – np. Michael Jones – uważają, że za swoistą formę kradzieży intelektualnej postrzegać można tłumaczenia realizowane poprzez translator Google. Za jego pomocą możemy generować automatyczne tłumaczenia dokumentów i całych stron internetowych. Nie zachowuje on bowiem tego, co dobry tłumacz zapewnić powinien – odpowiedniej stylistyki, umiejętnego oddania gry słownej czy językowych detali. A więc, tworzy plagiat.


Autorką artykułu jest Joanna Pikuła, tłumacz przysięgły języka angielskiego